Patron kapłanów - św. Jan Maria Vianney
Zostałem pobity na ulicy. Wychodziłem ze spotkania modlitewnego, gdzie aż dwukrotnie Pan Bóg dał nam słowo: „Kto was dotyka, dotyka źrenicy mojego oka”.
Na pustej ulicy zatrzymał się samochód, wyskoczyło czterech facetów. Leżałem na ziemi. I w tym momencie dostałem SMS-a. „Jezus nigdy nie zapomni ci, że cierpiałeś dla Niego” – napisał znajomy zakonnik. – A skąd ojciec wiedział, że zostałem pobity? – pytałem później zdumiony. – A od czego są aniołowie? Są skuteczniejsi niż Telekomunikacja Polska – zaczął się śmiać. Nigdy nie czułem takiej bliskości Boga. Pochylał się nade mną, cierpiał tak, jakby ktoś wsadzał Mu palec... w źrenicę. Gdy o tym opowiadam, znajomi uśmiechają się z zażenowaniem.
Pomyślałem o Janie Marii Vianneyu. Często leżał na ziemi. Modlił się, leżąc krzyżem w pustym kościele, cierpiał, gdy drapieżnie atakował go Zły. Spał na kilku deskach, niewiele jadł. – Co takie chuchro może nam powiedzieć o Bogu – kpili francuscy racjonaliści. Vianney wychodził na ambonę i zaczynał opowiadać o Bogu. Mówił bardzo prostym językiem, nie popisywał się. Słuchaczom wydawało się, że głosi kazanie samemu sobie. Ludzie przychodzili. Choć na początku kościół świecił pustkami.
Urodził się w 1786 r. w wiosce koło Lyonu. Francja wrzała po rewolucji, prześladowała kapłanów. Mały Jan przyjął Pierwszą Komunię w... szopie, do której wejście dla bezpieczeństwa zasłonięto wozem z sianem. Wstąpił do seminarium duchownego, ale z powodu ogromnych kłopotów w nauce był z niego dwukrotnie usuwany. Cudem je ukończył.
Wyobraź sobie, że jesteś proboszczem. Dostajesz małą wiejską parafię w Ars. Mieszka w niej 230 osób, ale na niedzielną Mszę przychodzi jedynie kilka. Więcej: o parafianach pogardliwie mówi się, „że jedynie chrzest odróżnia ich od zwierząt”. Toną w grzechu. Załamujesz ręce? Ks. Vianney złożył je do modlitwy. By zmienić innych, zaczął zmieniać siebie. Narzucił sobie ostry rygor: kilka godzin adoracji Najświętszego Sakramentu, post. Wieczorami widywano go, jak leżał krzyżem pod tabernakulum. Ubogi brat ubogiego Jezusa.
Nie czuł się ani krztynę lepszy od swych penitentów. Może dlatego przed jego konfesjonałem zaczęły ustawiać się kolejki? Parafia zaczęła się nawracać. Ludzie opowiadali sobie o niezwykłym proboszczu. Przyjmował dziennie nawet 300 osób. W ciągu roku przy kratkach konfesjonału klękało prawie 30 tysięcy penitentów! Często odwiedzał parafian. Zapamiętali jego łagodny uśmiech. Przeżywał ogromną duchową walkę: oschłość, ciemność. Bardzo bał się o własne zbawienie. Aż dwukrotnie próbował opuścić parafię i skryć się w klasztorze. Słuchał jednak swego biskupa i wracał do konfesjonału.
Biblijny Jakub zobaczył drabinę, po której wędrowali aniołowie, gdy leżał na gołej ziemi, a pod głową miał twardy kamień. Jan Vianney, który przypominał obraz nędzy i rozpaczy, jest patronem proboszczów całego świata.
Marcin Jakimowicz